2007-02-08

DRM - zagrożenie, czy... ?

Do napisania tego posta natchnęła mnie dyskusja na jednej z grup dyskusyjnych, sprowokowana wypowiedzią Steve'a Jobsa (tego od Apple) na temat DRM.

Problem DRM wbrew pozorom wcale nie tkwi w... DRM. Tkwi on zupełnie gdzie indziej: w ludzkiej mentalności. A w naszych warunkach, w mentalności wytworzonej przed kilkadziesiąt lat trwania poprzedniego ustroju, którą to mentalność dziedziczą następne pokolenia...

Nie mam racji? Przyjrzyjmy się więc zjawisku, które z DRM nie ma pozornie nic wspólnego. Przyjrzyjmy się konkretnie dorożkarzom z Podhala. To taka mała grupa zawodowa, o której jakiś czas temu zrobiło się głośno, gdy Urząd Skarbowy kazał im zamontować kasy fiskalne. Zrobił się niesamowity lament, jacy to oni są uciskani.

A są uciskani? Tak naprawdę jest to nieistotne. Istotne jest to, że w Polsce mamy taki wynalazek, jak podatek dochodowy. Podatek ten obejmuje wszystkie źródła dochodu, także te nieujawnione i/lub nielegalne. Zatem teoretycznie ci dorożkarze płacą podatek od swoich dochodów. Ale najwyraźniej to tylko taka teoria - bo gdyby tak było rzeczywiście, to po co protestowali przeciwko kasom? Tym bardziej, że koszty założenia kas mieli mieć zrefundowane...

Przeciwko czemu więc protestowali ci dorożkarze? Przeciwko podatkowi dochodowemu jako takiemu? Nie! Oni protestowali przeciwko wyekzekwowaniu tego podatku akurat od nich! Czyli podatek dochodowy w zasadzie zły nie jest, dopóki oni mogą się od niego wywinąć...

Ale wróćmy do DRM. Z tą technologią problem jest wprawdzie całkiem inny, ale po rozłożeniu go na czynniku pierwsze, pojawia się zaskakująco elementów wspólnych z tymi nieszczęsnymi dorożkarzami.

Problem DRM jest tak naprawdę prosty i zrozumie go każdy, kto jest w stanie odróżnić pojęcie własności materialnej od niematerialnej. Ale uwaaaagaa!

Pewna osoba, pragnąca uchodzić za inteligentną, rozmawiała kiedyś ze mną w szerszym gronie rodzinnym o prawach autorskich i ich naruszaniu. Treść tej rozmowy, czy raczej monologu, można streścić następująco: jak kopiujesz muzykę, to jesteś złodziejem. To dokładnie tak, jakbyś ukradł sąsiadowi Mercedesa spod bloku.

Ale czy tak jest istotnie? Oczywiście nie. Problem w tym, że w świadomości wielu Polaków niestety, ale tak. I szczerze mówiąc, nie wiem, skąd się to bierze, ani jak to zwalczać.

(A jeśli jesteś jednym z tych, którzy uważają to twierdzenie o Mercedesie za prawdziwe - dowiedz się, że kradnąc Mercedesa, okradasz sąsiada, natomiast kopiując muzykę od tego sąsiada - nie jego, tylko wytwórnię. Owszem, kradzież występuje i tu i tam, ale poszkodowany podmiot jest całkiem inny.)


Po raz drugi odszedłem od samego DRM... Wróćmy więc do niego już na dobre. Problem DRM dotyczy dóbr niematerialnych - najprościej rzecz ujmując, wreszcie powstał skuteczny mechanizm, pozwalające wytwórniom kontrolować sposób użycia tych dóbr.

Drugą rzeczą różniącą dobra materialne od niematerialnych (pierwsza to aspekt kradzieży) jest sposób ich użytkowania. Wyobraź sobie, Drogi Czytelniku, że masz ochotę na ciastko z kremem. Tak po prostu. Co więc robisz? Ano idziesz do cukierni, kupujesz je i zjadasz. To oczywiste, prawda? Podobnie oczywisty jest fakt, że jeśli to ciastko zjesz, to już go dalej nie masz (bo zostało zjedzone). Czy tak?

Czyli jeśli znowu będziesz mieć ochotę na ciastko, to znowu będziesz musiał pójść do cukierni i kupić sobie nowe ciastko, tak? I tym się właśnie charakteryzują dobra materialne.

Dobra niematerialne natomiast rządzą się nieco innymi prawami. Załóżmy, że masz ochotę posłuchać sobie muzyki. Tak po prostu. Co robisz? Kupujesz sobie płytę z muzyką i ją włączasz w jakimś odtwarzaczu. Zgadza się? A co robisz, jeśli za tydzień znowu masz ochotę posłuchać tej płyty? Ano ponownie włączasz ją w jakimś odtwarzaczu. Ale zaaaaraz! Czy ja tu czegoś nie pominąłem?

Tak! Pominąłem ponowne kupowanie płyty. To jest właśnie największa różnica pomiędzy dobrem materialnym, a niematerialnym: dobro niematerialne można do woli powielać i używać wielokrotnie. Czyli w praktyce wytwórnia nie kontroluje, co nabywca płyty z nią zrobi i ile razy.

I tu pojawia się DRM. DRM to technologia pozwalająca na skuteczną kontrolę sposoby wykorzystywania nabytego utworu. Czyli kupujesz tą płytę i słuchasz. Ale za tydzień... znowu musisz ją kupić, aby jej ponownie posłuchać.

Oczywiście tak naprawdę nie mówimy tu o płytach. Muzyka od dawna jest dostępna do kupna, zarówno legalnie, jak i nielegalnie, w postaci wirtualnej, tj. bez płyt - same pliki w komputerze.


I tu wróćmy po raz ostatni już do wspomnianych na początku dorożkarzy. Dorożkarze nie protestowali przeciwko podatkowi - oni protestowali przeciwko skutecznemu egzekwowaniu tego podatku. DRM wywołuje podobne protesty, jednak nikt nie protestuje przeciwko piractwu! Protesty dotyczą tylko tego, że skończy się w końcu niekontrolowane używanie nabytych dóbr, jak choćby tej muzyki.

Ale jak to? To już nie będziemy mogli, raz kupując muzykę, słuchać jej do woli? Jak to?


A tak to! Kilkadziesiąt lat życia w minionym ustroju nauczyło nas lub naszych rodziców, że do "kultury" dostęp powinien mieć każdy w formie nieograniczonej.

Tylko czy takie podejście do tematu jest słuszne? Oczywiście, punkt widzenia zależy tu od punktu siedzenia. Osoby, które nigdy w życiu nie napisały niczego więcej od listy zakupów, uważają DRM za wcielenie szatana. Wytwórnie natomiast za zbawienną technologię.

Jednakże z tym punktem widzenia nie jest w tym przypadku do końca tak prosto. Tym razem zależy on nie tylko od punktu siedzenia, ale również od świadomości społecznej.

Bowiem czym jest nieograniczony i nieodpłatny dostęp do dóbr dowolnego typu? I do czego nas już raz doprowadził? Do czego doprowadził wiele innych krajów? Co się do dzisiaj dzieje na Kubie?

Nie mam tu zamiaru dywagować nad przewagami kapitalizmu nad socjalizmem - te są oczywiste, jednakże chciałbym zwrócić Twoją uwagę na ten prosty fakt, iż stosunek do DRM jest idealnym odbiciem poglądów politycznych i gospodarczych danej osoby.


Przyjrzyjmy się więc argumentowi, jakiego najczęściej używają w dyskusjach przeciwnicy DRM: "DRM paradoksalnie spowoduje rozkwit kwalifikowanego piractwa".

A i owszem, spowoduje. Spowoduje dlatego, że skończy się dla wielu ludzi wielokrotne wykorzystywanie, także w celach komercyjnych (choćby u osławionego w telewizji fryzjera), tylko raz zakupionego utworu.

Dla jasności: kupowanie muzyki za każdym razem, gdy chcemy jej posłuchać, absolutnie nie ma sensu. Sens ma natomiast jednorazowy zakup np. 20 odtworzeń. A jeśli nadal nabywca nie ma dość, dokupuje sobie kolejne odtworzenia.

I tu jest właśnie pies pogrzebany: DRM spowoduje, że wytwórnie będą mogłby zacząć sprzedawać konkretne pakiety odtworzeń, a nie tylko przysłowiową jedną kopię muzyki. A co więcej, będą mogły osobno (i drożej!) sprzedawać muzykę do użytku komercyjnego. I to właśnie ma spowodować wzrost piractwa kwalifikowanego - wiele osób, po urealnieniu (tak! właśnie urealnieniu!) kosztów muzyki, przestanie być na nią stać, więc przejdzie na piractwo.

Czy to jednak źle? To znowu zależy od punktu widzenia. Oczywiście, osoby te wolałyby pozostać legalne, kupując jedną kopię muzyki i bazując na niedoskonałości dotychczasowych metod kontroli wykorzystania tej muzyki. Całkowicie te osoby rozumiem. Jednak należy sobie powiedzieć wprost: to jest złe!

Całe moje doświadczenie zawodowe dobitnie nauczyło mnie jednej rzeczy: najważniejsza w jakiejkolwiek działalności jest klarowność. Jeśli ja coś komuś sprzedaję, to albo są jakieś metody kontroli tego, co on z tą rzeczą zrobi, albo mogę się prędzej czy później spodziewać, że on wymyśli taki sposób użycia tej rzeczy, że w istocie ja będę na tym stratny.

Ale w jaki niby sposób? To proste: jeśli ktoś chce ode mnie kupić program, a ja wiem (załóżmy tu na chwilę tzw. wiedzę doskonałą), ile on na tym programie zarobi, to mogę sobie skalkulować cenę, jaką powinien mi zapłacić. Cena ta oczywiście nie ma nic wspólnego z moimi realnymi kosztami (te stanowią tylko dolny próg mojej opłacalności) - jest ona tak wyliczona, abym zarobił jak najwięcej, a jednocześnie jemu się to jeszcze opłacało. To brutalne, ale takie jest życie i jego zasady.

Zatem jeśli teraz ktoś wymyśli nowy sposób użycia programu, który mu sprzedałem, na którym to sposobie on zarobi więcej, to ja będę stratny. Dlaczego? Ano gdybym od razu wiedział, ile nabywca (nazwijmy go tu użytkownikiem końcowym) faktycznie zarobi, zażądałbym od niego więcej pieniędzy wiedząc dobrze, że będzie w stanie je zapłacić.

Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku tych osób, które pragną kupić jedną kopię muzyki, po czym korzystać z niej do woli. Powtórzmy jeszcze raz: to jest złe. A skoro to jest złe, to jak najbardziej pozytywne jest podpadnięcie tych osób pod piractwo kwalifikowane po wprowadzeniu DRM. Tak, to jeszcze bardziej brutalne, ale albo zaczniemy w końcu być brutalni, albo będziemy cały czas żyli w świecie uznaniowości, jaki ogólnie panuje w naszym kraju.


Właśnie: uznaniowość. Białe jest białe, ale jak mi jest źle i przymieram głodem, to może jednak białe jest czarne... NIE! Białe jest białe, a moje przymieranie głodem (czy wręcz konkretna perspektywa rychłej śmierci głodowej) absolutnie mnie nie upoważnia (a w każdym razie nie powinna) do kradzieży chleba!

No ale tu się właśnie ujawnia polska mentalność. Moja osobista korzyść jest przecież ważniejsza od bezwzględnego poszanowania prawa. Prawa państwowego, lub prywatnego, narzuconego w postaci licencji na nabywane dobra...

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Kawał niezłego trollowania.

Ty nie promujesz uczciwości tylko konkretny model sprzedaży.
Masz model sprzedaży z wysoką opłatą jednorazową i nielimitowanym korzystaniem z produktu.
I masz model z opłatą za wykorzystanie.

Konsekwentne stosowanie Twojego podejścia doprowadzi do płacenia abonamentu za system operacyjny, za komputer jako taki (np. jego BIOS), za garnki, w których można gotować wielokrotnie, za obrazek wiszący na ścianie, bo oglądasz go wielokrotnie, itd.

Powinny być dostępne obydwa modele sprzedaży i to rynek powinien decydować, który i gdzie się lepiej sprawdza. Np. jedni wolą łącze rozliczane od prędkości, inni od liczby wysłanych GB. ;)

Anonimowy pisze...

prawa niematerialne - sporo tego jest na www.prawo.vagla.pl pod tagiem prawo autorskie. Twoje rozumowanie jest trochę powierzchowne i pewnie zgodne z tym co koncerny chciałyby aby ludzie sądzili. W polskim prawie autorskim jest instytucja dozwolonego użytku, która mówi, iż możesz w obrębie swojej rodziny jak i kręgu towarzyskiego "rozpowszechniać" zakupiony utwór chroniony prawami autorskimi. Poczytaj też trochę o rewolucji informacyjnej, licencjach GPL, Creative Commons, zerknij na wikipedie.
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

DRM jest złe także z powodu, że może uzależniać od platformy sprzętowej. DRM działa nie tylko na kupowanych mp3 w internecie. Koncerny fonograficzne zabezpieczają swoje płyty CD dając im możliwość współpracy tylko z definiowanym sprzętem. (We Francji tak się zaczyna już dziać - dopuścili to prawnie).
I teraz przykład:
Idziesz do sklepu i kupujesz sobie najnowszy album ulubionego wykonawcy. Przychodzisz do domu wkładasz płytę do odtwarzacza i okazuje się, że działa tylko na urządzeniach np. Sony i tam pięciu innych. Ok, przełykasz to bo byłeś na kupnie nowego sprzętu i kupujesz Cdka. Cieszysz się swoją płytą i masz ochotę posłuchać jej sobie w aucie. Niestety masz niezgodny odtwarzacz i klniesz bo dopiero co kupiłeś Car Audio za kilka tysięcy. Wyjeżdżasz do swojego domku na wakacje i zabierasz kolekcję płyt CD i co? Nie działają na Twoim sprzęcie. Możesz sobie kupić nowy!
Do tego może prowadzić DRM - do uzależniania klienta od sprzętu. A jeśli się okaże, że w wyniku jakiś zdarzeń Twój sprzęt przestanie być zgodny z wytycznymi wydawcy-producenta? To nie dość, że używając swojego CDka działasz nielegalnie to chcąc być legalnym musisz kupić nowy sprzęt no i zgodną z nim kolekcję swoich płyt. To powodzenia!
Na marginesie dodam, że firmy fonograficzne powoli wycofują się z tego typu zabezpieczeń, bo:
1. i tak nie wygrają z piractwem - bo nie ma rzeczy nie do złamania (to kwestia czasu)
2. Prace nad DRM, wdrażanie itp. generują olbrzymie koszty (które odbiją się na kupującym)
3. Utrudniają życie legalnym nabywcą, bo piraci i tak sobie pordzą

Anonimowy pisze...

Strzelasz tymi przykładami jak kulą w płot. - Porównywanie płyty z muzyką do ciastka jest zupełnie bez sensu - ciastko po zjedzeniu przestaje istniec płyta zas po odsluchaniu nie.Zebyś mógł zjesć cisatko ponownie ktos musi je upiec co wymaga nakładów finansowych i pracy dlatego za kolejne ciastko musisz zapłacić. Za kolejne odsłuchanie płyty, za która już zaplaciłem, płacić nei muszę. Jesli juz podajesz jakies przyklady to porownaj płytę do wspomnianego wczesniej mercedesa ktory raz kupiony może być używany wielokrotnie - nie muszeę wszak płącic producentowi za każde przekręcenie kluczyka. Trzymając się dalej porównań z mercedesem - kupuję i korzystam z niego jak chcę i ile chcę. Nie wiem dlaczego fabryka miababy to kontrolować. Nie wiem również dlaczego uzażasz ze to jest złe. Jeżeli jednak nie kupuję samochodu to zawsze mogę zapłącić za jednorazowy przejazd taksówką bądz środkiami komunikacji miejskiej. Wybór należy do mnie i nie wyobrażam sobie, bym kupując auto zamaist biletu na skm mógłbym być oskarżony o "piractwo" :P.

Anonimowy pisze...

To ja może jeszcze dorzucę, że próba związania stanowiska człowieka w sprawie DRM i jego poglądów politycznych jest błędna. Taki Wojtek Orliński jest lewakiem a DRM popiera, natomiast ze mną jest dokładnie odwrotnie.

Zgadzam się (z bólem ale się zgadzam) na DRM jako zabezpieczenie przed piractwem, natomiast bojkotuję DRM jako przywiązanie klienta do konkretnego sprzętu, oprogramowania itd.


=> Czaja: jest sprawą nierozstrzygniętą czy dozwolony użytek jest elementem prawem umownego (a więc w drodze umowy może być zmieniony) czy wolnością.

Anonimowy pisze...

Po pierwsze, kopiowanie muzyki (filmów, książek itd.) nie jest okradaniem wytwórni. Jak sam zauważyłeś, płyta w przeciwieństwie do mercedesa nie znika. Tak samo nic (cokolwiek uważasz, że zostało ukradzione) nie znika z wytwórni. Żadna to więc kradzież, co najwyżej złamanie warunków licencji, czy wprost prawa autorskiego. I nie jest to kradzież, tak samo jak nie jest nią przechodzenie na czerwonym świetle.

Po drugie, nie ma czegoś takiego jak własność intelektualna. Posiadać można tylko coś co ma formę materialną. Tworów niematerialnych mozna być autorem, ale nie posiadaczem. Mamy więc prawo autorskie, a nie prawo własności. Fakt, że dostawcy treści, którzy postawili sobie za cel zniewolenie kultury taki termin propagują, nie oznacza, że należy tenże bezkrytycznie przyjmować.

Po trzecie, DRM nie jest skutecznym zabezpieczeniem przed łamaniem prawa autorskiego. DRM jest nowym, bardziej restrykcyjnym modelem sprzedaży, w którym za te same pieniądze dostawcy treści oferują nam co raz to mniej. Jest zamachem na obszar domeny publicznej, który kurczy się w zastraszającym tempie. Co raz mniej nam wolno, co raz mniej wolno artystom, co raz szersze przywileje otrzymują dostawcy.

Prosty przykład tego modelu. Kupujesz mleko. Ale licencja zabrania Ci użycia go bez dodatkowej opłaty do celu innego niż dolanie do płatków śniadaniowych. Jeśli chesz je po prostu wypić musisz wykupić licencję na wypicie. Oczywiście na modelu tym korzysta tylko dystrybutor, który znalazł bardziej restrykcyjny system dystrybucji mleka, bo przecież koszt wytworzenia mleka zmianie nie ulega. I dlaczego ja, jako kupujący mleko lub ja jako producent mleka, miałbym popierać taki system, skoro jest on korzystny jedynie dla wąskiej grupy dystrybutorów? Bo mam socjalistyczną mentalność? A może po prostu umiem myśleć...

Anonimowy pisze...

Praw twórcy do jego dzieła tak prawo pośrednika nie. Kiedyś kupowało się płytę, kasetę . Dziś wytwórnie kręcą bat na swoje grzbiety . Co przeszkadza artystom przedstawiać swoje utwory w necie. Wystarczy odpowiedni portal i z drogi: autor - klient nie będzie "paskarza" biorącego 80% ceny końcowej.

Ps. nie roszczę sobie żadnych praw do pomysłu jak kto ma chęć może korzystać.;)

Artur Zygmunt pisze...

Dokładnie w taki sam sposób rozwiązano kwestię z książkami. Teraz w internecie można kupić "ebooki".

Nie trzeba płacić wydawcom.
Nie trzeba prosić wydawców o wydanie.
Wystarczy stworzyć i zacząć promować dzieło w internecie.

Autor dzięki temu zarabia 20-30 razy więcej, a kontrola nad prawami autorskimi dalej jest na podobnym poziomie co z normalną książką.
Co prawda ebooka łatwo wysłać znajomemu, ale książkę też można zeskanować i wysłać w sieć.

Prawdę mówiąc bardzo często jest tak, że piractwo jest po prostu darmową reklamą dla twórców.

Moim zdaniem wytwórnie powinny iść w stronę jakości muzyki, a nie sposobu sprzedaży.

Internet daje takie ograniczenie, że nie bardzo sie opłaca przesyłać muzyki w nieskompresowanej postaci. To oznacza, że musyka z sieci generalnie ma niższą jakość niż płyty audio. I tutaj jest duże pole do popisu, aby jakość na audio była coraz lepsza, żeby ludzie jednak woleli kpować płyty zamiast ściągać z sieci.

Zresztą rynek i tak wszystko zweryfikuje.

W tej chwili twórcy są w stanie pominąć wielkie wytwórnie i wydawać muzykę własnym nakładem. Jestem przekonany, że wielu artystom nie spodoba się ograniczenie liczby odbiorców w celu większych zarobków.

Pożyjemy zobaczymy.

Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

No, nie do końca się zgadzam z autorem. Co z książkami (w formie papierowej)? To jest dobro materialne, czy niematerialne? I jak mnie zmusić do tego, żebym po przeczytaniu wyrzucił?

A co z autem? Kupuję, więc mam i mogę używać jak chcę. Nie mam licencji na przejechanie 300tyś kilometrów, prawda?

Jestem przeciwny DRMowi nie ze względu na to, że jest. Ze względu na to jak działa. Nie będę powtarzał argumentów innych (np. Szymon).

Za to "wstrętny anonim" jest w błędzie (w moim mniemaniu). Rozróżniajmy coś takiego jak autor dzieła i jego dystrybutor, czyli osoba która posiada prawa do sprzedaży tego dzieła.
Nie zgadzam się też, że nie ma "własności intelektualnej". Informacja, wiedza to oręż. Jeśli coś wiesz to znaczy, że coś masz. Przypuśćmy, że napisałem jakiś program (wiersz, zaśpiewałem piosenkę). Jestem autorem, mam więc prawo do dysponowania swoim dziełem. Bez tego twórczość umrze (bo kto będzie płaciła autorom za to, że tworzą). A jeśli ktoś "używa" tego co stworzyłem bez mojej zgody, to tak jakby kradł. Analogia: zrobiłem fajną siekierę. Jestem jej "autorem", używam jej ale mogę sprzedać. Ktoś mi ją zabrał... kradzież. Napisałem program. Napisałem, żeby na nim zarobić. Ktoś go kopiuje... kradzież.