2007-03-17

Jak się pracuje w Google?

W ostatnim czasie wpadło mi w ręce kilka artykułów i filmików, demonstrujących i zachwalających zalety pracy w Google. Niestety udało mi się zapisać adres tylko jednego z nich - zamieszczę go na końcu.

Fenomenalne. Ale każdy kij ma dwa końce. Niestety, im więcej swobody dla pracowników, tym mniejsze zyski firmy.

Ano właśnie. Należy zauważyć, że to właśnie Polacy są najlepszymi szefami na świecie. Oczywiście przez "najlepszymi" mam na myśli: najefektywniejszymi. Nie Amerykanie, nie jakieś Google, ale właśnie Polacy!

Oczywiście zaraz wytkniesz mi, Drogi Czytelniku, że nie mam racji - no bo w końcu amerykańscy szefowie zarabiają dla swoich firm więcej. I będziesz miał rację. Rzeczywiście zarabiają więcej. Tyle tylko, że ich firmy obracają dużo większymi kwotami. Kwotami, o jakich polskie firmy mogą tylko marzyć.

Jak więc porównać efektywność szefów dwóch firm, działających w różnych realiach? Najprościej jest to zrobić, porównując wydajność uzyskiwaną z jednego pracownika w stosunku do maksymalnej mocy tego pracownika. I tu właśnie wychodzi nieefektywność Google, o której chciałem napisać.

Przyjrzyjmy się wspólnie filmikom zamieszczonym pod podanym adresem. Widać tam pracowników, którzy w godzinach pracy nie pracują, ale oddają się różnym innym czynnościom, głównie przyjemnościom. A kiedy w końcu zabiorą się do pracy, wykonują ją w "swoim tempie". Czy takie coś może być efektywne?

Założeniem Google jest zapewnienie pracownikom takich warunków pracy, aby czuli się komfortowo i nie chcieli uciekać do konkurencji. I muszę przyznać, że ten warunek spełnić się udało. Szkoda tylko, że nieefektywnie. Tutaj znowu polscy menedżerowie od dawna stosują lepsze sposoby - a najskuteczniejszym z nich jest po prostu staranna weryfikacja kandydatów i zatrudnianie tylko tych, którzy uciekać z różnych powodów nie będą.

Podstawowym problemem jest jednak cały czas wydajność pracy. Polskie firmy, w przeciwieństwie do Google, starannie weryfikują kandydatów i nie zatrudniają takich, którzy boją się ciężkiej pracy i poświęcenia dla wspólnego, firmowego dobra. Albo takich, którzy nie będą wobec firmy bezwzględnie lojalni.

Otóż to. Lojalność. Na filmikach z Google widać pracowników pozornie lojalnych. Ale co to za lojalność, skoro są oni dobrze opłacani i słabo rozliczani z obowiązków. Nie sztuka mieć lojalnych pracowników, zapewniając im takie warunki. Sztuką jest ich mieć w warunkach przeciętnej, polskiej firmy.

Ale wrócmy do efektywności. A właściwie nieefektywności. Takiej, jak w Google. Czy można tą sytuację zmienić? Oczywiście, że tak. Ale czy potrafią zrobić to Amerykanie, przyzwyczajeni do braku konieczności oszczędzania? Obawiam się, że nie.

Podejrzewam natomiast, że byliby to w stanie zmienić Polacy. Właśnie Polacy, gdyż to oni, jak już pisałem, są najlepszymi szefami na świecie.

Jakiś czas temu byłem w polskiej pizzerii. Tzn. bywałem w takich lokalach wiele razy, ale teraz trafiło mi się być na zapleczu i widzieć pracę takiej pizzerii od kuchni. Co mogę powiedzieć o tej pizzerii? Nie obraca ona dużymi kwotami. Wręcz są to grosze. Ale efektywność jej pracowników jest fenomenalna. Oni naprawdę pracują w maksymalnym tempie! Aż miło było popatrzeć na ich poświęcenie dla wspólnego dobra. Dla wzrostu ICH pracodawcy. Nie przynosili do pracy zwierzaków i nie chodzili na siłownię. Nie marnowali swojego czasu w żaden inny sposób. Po prostu pracowali. Dzielnie wdrażali w życie stare, polskie hasło: Krew, Pot i Łzy. Realizowali marzenia swoje i pracodawcy o lepszej przyszłości.

Nic nie dzieje się jednak samo z siebie. Ich poświęcenie też samo z siebie nie wynika. Zawsze musi być jakiś powód. A powodem tym jest zdolny i ambitny szef, który potrafi (lub nie) odpowiednio zmotywować swoich podwładnych, aby pracowali jak najwydajniej.

Ale jest coś jeszcze. Pracownicy są przecież ludźmi i nie będą nigdy pracować w tym samym tempie. Dobry szef musi umieć rozpoznać, z jakim typem kandydata na pracownika ma do czynienia i po ewentualnym zatrudnieniu, narzucić mu odpowiednie testy, mające wykazać jego maksymalne "osiągi". Czyli musi poznać jego "120%".

To "120%" jest swego rodzaju punktem odniesienia, wobec którego mierzyć się będzie wszelkie sukcesy i zasługi pracownika. Dokładnie tak. W efektywnej firmie nie pracuje się na 50% swojej wydajności, jak w Google. W efektywnej firmie pracuje się na 100%, z dążeniem do owych 120%. To jest podstawowy warunek przetrwania firmy.

Oczywiście zdarzają się firmy bazujące na fenomenalnych pomysłach swoich założycieli. Taką właśnie firmą jest Google i właśnie dlatego nie musi ono wymagać efektywności od pracowników. Powiedzmy sobie jednak wprost: takie firmy psują rynek. Tak! Takie podejście do pracowników jest niczym innym, jak tylko psuciem rynku! To właśnie przez takie firmy pracownikom "przewraca się w d...ch" i są coraz bardziej rozbestwieni.

Czy można temu rozbestwieniu jakoś przeciwdziałać? Sposoby są na to różne. Przede wszystkim należy mieć nadzieję, że polscy szefowie z polskich oddziałach zagranicznych firm, będą potrafili skutecznie zaprowadzić nasz rodziny, polski porządek. Porządek wiążący się z efektywnością, która jest chlubą naszych firm. Czy jednak to wystarczy?

Polskim problemem jest masowa emigracja pracowników. Dzięki tej emigracji poprawiają się ich warunki życiowe. Ale czy to jest dobre dla biznesu? Nie. Co więcej, podwójnie nie. Po pierwsze, na skutek owej poprawy następuje psucie rynku. Po drugie, brakuje pracowników.

Bardzo pozytywnym sygnałem wydaje się być bardzo gorąco ostatnio dyskutowane na polskich grupach dyskusyjnych sprowadzenie przez Mostostal Zabrze dodatkowych pracowników z Chin. Pracownicy ci nie są zmanierowani, jak wielu polskich, i nie będą stawiali wygórowanych żądań, będących przeszkodą dla wielu sukcesów polskich przedsiębiorców. A co ważniejsze, brak wygórowanych żądań powinien przyspieszyć spadek żądań i u polskich pracowników.

Czego nam wszystkim, jako narodowi, życzę. A oto obiecany link:

http://lpociask.info/2007/03/07/jak-sie-pracuje-w-google/

2007-03-09

Janusz Świtaj ma pracę

Czy słyszałeś Drogi Czytelniku o Januszu Świtaju? Ostatnio jest o nim dość głośno w mediach. Człowiek ten jest od 1993 roku całkowicie sparaliżowany wskutek wypadku komunikacyjnego.

Powodem, dla którego jest o nim głośno, jest jego chęć do zakończenia życia. Chęci tej nie podzielają lekarze, a on sam nie jest w stanie tego dokonać, więc walczy przed sądem.

Ale nie w tym rzecz. Ostatnio dostał on... propozycję pracy. Dziwne? I tak, i nie. Należy sobie postawić pytanie, czy kaleka jest w stanie normalnie pracować. A gotowa odpowiedź jest taka, że oczywiście nie jest. Owszem, jest w stanie jako tako pracować, ale nie ma co się oszukiwać - nie jest to "normalna" praca. A skoro nie jest normalna, to jaka jest?

Według mnie, odpowiedzi należy szukać w zainteresowaniu mediów tym człowiekiem. Tak już jest z mediami, że jak podchwycą temat z potencjałem, to zaczyna się wielka szopka pod publikę, aby tylko zwiększyć oglądalność.

Najgorsze jednak jest to, że w ową szopkę wpasowują się firmy. Po części jest to zrozumiałe - och, jacy my jesteśmy wspaniałomyślni, dajemy pracę sparaliżowanemu... Należy jednak dokonać w tym miejscu chłodnej oceny sytuacji.

Jakie są konsekwencje zatrudnienia sparaliżowanego człowieka? Dla niego - nadzieja i takie tam. Dla firmy - wiadomo, reklama. Ale dla jej klientów - tutaj jest już gorzej. Powiedzmy sobie szczerze, człowiek sparaliżowany zawsze będzie pracownikiem "specjalnej troski". Nigdy nie osiągnie wydajności swojego zdrowego odpowiednika.

Pytanie więc, czy naprawdę słusznie się stało z tą ofertą pracy... Czy naprawdę nadzieja jednego tylko człowieka jest ważniejsza od prawidłowo wykonanej pracy i satysfakcji wielu klientów jego potencjalnej firmy?

Osobiście, jako doświadczony menedżer, uważam, że czasem przychodzi taki moment, gdy trzeba powiedzieć brutalnie prosto w oczy: sorry, ale nie ma dla Ciebie miejsca. Prywatnie może i jesteś fajnym gościem, ale w pracy sobie nie radzisz i nie potrzebujemy Cię. Jesteś zwolniony.

Takie podejście faktycznie może się wydawać brutalne, uwzględniając jego paraliż. Ale trudno, czasem należy dokonać wyboru. Albo element niepasujący do reszty zostanie usunięty, albo ucierpią wszyscy. Mamy w Polsce kapitalizm i takie są reguły gry. Narażanie firmy na straty tylko dlatego, aby pomóc jednemu człowiekowi, który w dodatku miałby być tylko szeregowym pracownikiem, jest nie tylko niemoralne, ale wręcz nielegalne (z tytułu niegospodarności).

Szkoda, że Agencja 4People tego nie rozumie. Całe szczęście, że nie ma przymusu korzystania z jej usług...