2008-08-08

Wielka kompromitacja w Pekinie

Tak się złożyło, że wziąłem sobie dzisiaj wolne i oglądam właśnie ceremonię otwarcia olimpiady w Pekinie.

Trzeba przyznać, że Chiny się naprawdę postarały - ale z drugiej strony nie ma co się dziwić, w Chinach nie muszą się przejmować takimi pierdołami, jak 8-godzinny dzień pracy, czy inne, socjalistyczne wymysły.

Co jednak jest tą tytułową kompromitacją?

Otóż wyobraźcie sobie, jednym z fragmentów ceremonii był przemarsz przedstawicieli poszczególnych krajów biorących udział w olimpiadzie przez stadion, na którym się ta ceremonia odbywała.

Do rzeczy jednak. Otóż kogo można rozumieć przez przedstawicieli? Odwołajmy się np. do kultury korporacyjnej. Branża dowolna - może być producent samochodów, FMCG, czy czegokolwiek innego.

Załóżmy więc, że jest sobie jakaś oficjalna uroczystość, na którą trzeba wysłać przedstawicieli koncernu. Czy wysyła się na nią monterów z taśmy? Z reguły nie. Oczywiście kilku takich często się na takiej imprezie gdzieś z tyłu znajdzie, aby w razie potrzeby można było zaprezentować ofiarność i poświęcenie pracowników. Ale czy to oni mają reprezentować firmę? Odpowiedz sobie sam, Drogi Czytelniku...

Wróćmy jednak do olimpiady i wspomnianego przemarszu. Przemarsz ten owszem, z daleka wyglądał ładnie. Ale z bliska - szkoda gadać... Zamiast jakiejś porządnej reprezentacji, większość krajów wystawiła po prostu sportowców. Szeregowych sportowców...

Nasuwa się podstawowe pytanie: po co właściwie ci sportowcy mają swoich trenerów, przełożonych, działaczy, czy jak tam się to w sporcie nazywa, skoro zwykli, szeregowi pracownicy mogą ot tak sobie wyjść reprezentować swój kraj?

Czy przełożeni, kierownicy delegacji olimpijskich, nie wiedzieli, co się dzieje? A może po prostu byli zbyt miękcy, że pozwolili swoim szeregowym podwładnym wyjść na stadion w dzień uroczystości.

W normalnej korporacji jest tak, że szeregowi pracownicy są wprawdzie bardzo potrzebni, ale do normalnej pracy przy taśmie (względnie gdzie indziej, zależy od indywidualnych kwalifikacji). Podkreślam: normalnej, codziennej pracy. Od reprezentacji natomiast i picia szampana w imieniu szeregowych pracowników jest Zarząd. A później Dyrektorzy i Kierownicy.

Tymczasem to, co się stało w Pekinie, każe zastanowić się, do czego doprowadziła chęć zaprezentowania przez Chiny, że u nich jest taka wolność, że szeregowi pracownicy mogą wykonywać czynności, o których nie mają pojęcia...

2008-01-06

Czy Open Source to przyszłość?

Od jakiegoś uważnie przypatruję się różnym dyskusjom na temat wyższości oprogramowania Open Source nad oprogramowaniem komercyjnym i odwrotnie. W kilku takich dyskusjach postanowiłem nawet wziąć udział.

Zauważyłem w tych dyskusjach jedną, bardzo ciekawą rzecz: otóż zaskakująco wielu ludzi atakuje oprogramowanie komercyjne - w szczególności Microsoftu, a najczęściej Microsoft Office - wcale nie dlatego, że jest ono gorsze pod względem technicznym. Atakuje je tylko i wyłącznie dlatego, że nie jest otwarte, jakoby ta otwartość była jakąś zbawienną cechą.

Przyjrzyjmy się więc razem, Drogi Czytelniku, paru różnicom pomiędzy Microsoft Office, a jego otwartym "odpowiednikiem", czyli OpenOffice.

Pierwszą różnicą, jaka się nasuwa na myśl, jest cena. Nie da się ukryć, naturą oprogramowania otwartego jest jego darmowość, więc tu OpenOffice wygrywa z produktem Microsoftu. Niestety po raz ostatni.

A zatem zdobyliśmy już wybrany pakiet i mamy go zainstalowanego. Możemy zacząć pracować. Hmm, ale dlaczego ten OpenOffice jest taki toporny? Dlaczego tak bardzo się różni od standardu, jakim jest produkt Microsoftu?

Ano właśnie! Microsoft Office to bez wątpienia standard od wielu lat. To właśnie jego uczymy się w szkołach średnich i wyższych, a niektórzy nawet w podstawówkach. Nic więc dziwnego, że że OpenOffice wydaje się jakiś dziwny. Ale powiedzmy sobie wprost: na produkt składa się nie tylko sam właściwy produkt, ale również cała otoczka. Czyli również to, że Microsoft inwestuje sporo pieniędzy, aby nauczyć nas korzystania z komputera, systemu operacyjnego, pakietu biurowego itd. A co robi na tym polu producent OpenOffice? No właśnie, a kto w ogóle jest tym producentem?

No dobrze, ale czy możliwości pakietu biurowego kończą się na prostych pracach w edytorze tekstu i arkuszu kalkulacyjnym? Microsoft twierdzi, że nie! W końcu masz prawo wymagać czegoś więcej od produktu, który nie jest w końcu taki tani!

Prawdziwe różnice pomiędzy tymi dwoma pakietami objawiają się w sytuacji, gdy chcemy stworzyć sobie małą aplikację, opartą o funkcjonalność pakietu. Np. chcesz w Twojej firmie wdrożyć arkusze czasu pracy dla pracowników Twojego działu. Tworzysz więc w arkuszu kalkulacyjnym formatkę do wprowadzania czasu pracy. Gotowe! Twoi pracownicy już mogą wpisywać opisy każdego swojego zadania wraz z godziną i minutą jego rozpoczęcia. Aleeee....

Ale skąd możesz wiedzieć, czy Twoi pracownicy nie będą kombinować? Uwierz mi, to bardzo istotna sprawa. Jeśli nie będziesz bardzo dokładnie kontrolować pracownika, ten bez Twojej wiedzy urwie sobie dziennie pół godziny, albo i więcej z czasu pracy, w przemyślany sposób rozciągając czasy rozpoczęcia poszczególnych zadań. A czy o to chodzi?

Musisz więc zmodyfikować Twój arkusz tak, aby pracownik nie był w stanie wpisać lub zmodyfikować czasu rozpoczęcia i był zobowiązany po prostu wpisywać wszystkie swoje zadania na bieżąco.

Arkusz kalkulacyjny na to nie pozwala? Trzeba stworzyć taką funkcjonalność w postaci strony www? A skąd!

Jednym z priorytetów Microsoftu jako firmy jest dostarczanie użytkownikom funkcjonalności, za którą w przypadku oprogramowania Open Source musieliby zapłacić dodatkowemu programiście, aby dostosował kilka takich darmowych produktów do jakichś sensownych zastosowań.

Dzięki Microsoftowi więc nie musisz już zatrudniać niepotrzebnych ludzi, a zaoszczędzone pieniądze możesz przeznaczyć np. na prezent dla żony, albo na nowy samochód. I to jest największa zaleta produktów tej firmy!

Ale jak konkretnie ten cel Microsoftu ma się do Twojego arkusza dla pracowników? To proste: Microsoft Office udostępnia niezwykle prosty język programowania, w którym nawet Ty napiszesz funkcjonalność umieszczania na bieżąco wpisywanych danych w portalu firmowym Microsoft SharePoint, tym samym czyniąc ewentualne modyfikacje czasów rozpoczęcia zadań wykrywalnymi w szybki i automatyczny sposób.

Zaraz zaraz, Ty napiszesz? Jasne, nie musisz. Ale uwierz mi, widziałem bardzo wiele przykładów ludzi mających minimalną wiedzę i styczność z komputerami, którzy potrafili sklecić coś całkiem sensownego w języku programowania Microsoft Office. Tym bardziej, że pakiet oferuje również możliwość nagrywania wykonywanych przez Ciebie operacji i tworzenia z nich kodu Twojego programu.


Zdaję sobie sprawę, że pełny opis różnic pomiędzy Microsoft Office, a jego niedołężnym odpowiednikiem, wymaga znacznie więcej miejsca, niż jestem w stanie poświęcić w tym blogu, ale mam nadzieję, że nakreśliłem już Tobie podstawową różnicę.

Podstawowa różnica jest bowiem różnicą biznesową. Po co bowiem zatrudniać niepotrzebnych ludzi i marnować na nich pieniądze, aby wymyślali na nowo funkcjonalności, które Microsoft już dawno dla Ciebie wymyślił? Czy nie lepiej zapłacić Microsoftowi 10% tego, co wyrzuciłbyś na niepotrzebnych pracowników, po czym cieszyć się zwiększoną wydajnością tych pracowników, którzy zajmują się konkretnymi sprawami biznesowymi?